Obok zaklinania – szereg ambiwalencji. Na przykład: cierpienie. Cierpienie wydaje się w porządku, jeśli mija po terapii. Jeśli nie mija, to nie jest w porządku i jest to wina terapii. Podobnie pacjent. Z jednej strony, gdy zgłasza się do gabinetu, to „świat mu się wali”, nie ogarnia, nie ma pojęcia o modalnościach, nie odróżnia psychologa od psychiatry i wiesza się na psycho jak dziecko. Z drugiej strony, gdy tylko wyjdzie z gabinetu, i to niezadowolony, to jego relacja z tego, co działo się w gabinecie ma być adekwatna, racjonalna, umotywowana, słuszna.
Zastanowiła mnie moc, jaką w fantazjach przyznają terapeutom cytowani pacjenci. Moc uśmiercania. Moc wpędzania w alkoholizm. Moc Buddy. Moc budzenia do miłości. Moc narzucania norm. Moc bezbłędnej diagnostyki medycznej. Pewnie stąd rozczarowanie rozmówców. Terapeuta nie jest bowiem bogiem ani wieczną miłością ani wiedzą głęboką. Nikt takiej roli nie uniesie. Przy lekturze miałam często wrażenie, że Autor i jego rozmówcy wnoszą pretensje, że terapeuci nie są nadludźmi i nie chodzą po wodzie.
Jak jednoznacznie zdefiniować niepowodzenie terapeutyczne? Nie da się, tak jak cierpienia czy osoby pacjenta. Świat nie działa na prostej dźwigni skutku i przyczyny. Czy próba samobójcza w trakcie terapii/analizy to wina terapeuty czy tego, co pacjent nosi w głowie? Czy może jednego i drugiego? Jeśli tak, to jak to rozdzielić? Da się w procentach? W jaki sposób oddzielić przeniesienie od nieprzeniesienia? Nie da się tego określić. Jeśli pisze się o niepowodzeniach to myślę, że trzeba je jakoś zdefiniować, bo tak naprawdę odbiorca czyta o pretensji, żalu, złości, rozgoryczeniu pacjentów, którzy wyszli z terapii.
Z drugiej strony wyczuwamy oczywistość, że terapeuci czasem zakłócają wewnętrzny proces klienta. W spowiedziach u Witkowskiego przykładów zakłóceń mamy mnóstwo: interwencje nie w porę, milczenie, które klient latami odbiera jako wrogość; kulejące relacje; brak granic i zaproszenie do relacji intymnych, niezrozumienie sytuacji, zadufanie i sztywność, wyjście z roli Tego-Który-Słucha etc. Zauważyłam jednak, że żaden z opisywanych przez pacjentów terapeutów nie odpowiada rysopisowi sadysty-manipulatora-ignoranta. Gdy terapeuci widzą swój błąd, próbują go jakoś naprawić, podtrzymać relację, może nieudolnie: zbudować rozmyte granice, wytłumaczyć powód swoich interwencji, zmienić formę (np z analizy kozetkowej na twarzą w twarz), zaprosić do refleksji etc. Są wreszcie i postacie, o których pacjenci wypowiadają się ciepło. Ba! miałam też wrażenie, że niektóre relacje ze „złych terapii” brzmią jak relacja z kłótni z kochankiem.
W cytowanych opowieściach pojawia się rys tragiczny. Gdyby każdy z uczestników wydarzeń mógł się wypowiedzieć (słyszymy tylko jedną stronę ze względów oczywistych), powiedziałby pewnie: działałem/am w najlepszej wierze, nie rozumiałem/am, nie miałem/am niczego złego na myśli, mogłem/am inaczej, ale wtedy nie wiedziałem/am, że trzeba inaczej. Ból świata nie bierze się – o paradoksie – z ludzkiego błędu, ale z jak najlepszej wiary i wypełniania swojego obowiązku, tak jak się go (nie) rozumie. W greckiej tragedii nie ma potworów, jest Los, który rozdaje role. Każdy robi, co umie i co wie, ograniczany przez swoje szaleństwo, swoje mury; rację ma każda ze stron a rezultatem chaos, bezradność i cierpienie.